TRASA II

Dworzec Miasto – kino Apollo – ul. Pocztowa – hotel Sudety – Nowe Miasto – Mauzoleum – Park Sobieskiego – Rynek – Kościół M.B. Bolesnej – kawiarnia Zielona Sofa

Powieści związane z trasą:
• Joanna Bator, Gorzko, gorzko, Wydawnictwo Znak, Kraków 2020
• Joanna Bator, Piaskowa Góra, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2009
• Joanna Bator, Ciemno, prawie noc, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2012
• Joanna Bator, Ucieczka niedźwiedzicy, Wydawnictwo Znak, Kraków 2022, opowiadania Hotel Sudety i Tikkun Olam
Piaskowa Góra - tu Jadzia Maślak wpada na Dworcu Miasto w ramiona Stefana Chmury
(Jadzia luba to jego wisienka na deserze. Niech wszyscy wiedzą, jak było, mimo iż Jadzia kopie go pod stołem i prosi, Stefek, przestań się wygłupiać. Ale niech ktoś spróbuje powstrzymać Stefana komedianta. Barkami markuje kroki, daszkiem dłoni podkreśla, jak to nagle Jadzię na schodach dworca zobaczył w potrzebie. I zaraz potem kulminacja łapania i spadania, spadania i łapania grand finale. Jadzia spada, a Stefan, górnik o wzroku orlim i ramionach gladiatora, ją łapie, cap. Hosanna!)
Ucieczka niedźwiedzicy, opowiadania Hotel Sudety i Tikkun Olam
(Tikkun Olam: Pracowałam z Filipem wiele razy, bo podzielałam jego wizje. To on kupił hotel Sudety w Wałbrzychu po strajku dzikich lokatorów, którzy nie wpuścili na jego teren ekipy wyburzeniowej, wezwanej przez poprzedniego właściciela. Jeden ze squattersów, stary górnik w galowym mundurze, podpalił się w akcie protestu i wtedy szary kolos zaistniał w światowych mediach. Głos w imieniu mieszkańców zabierała dziewczyna z ogoloną głową, piękna jak rozgniewana Atena. Filip miał ambitny plan, pragnął stworzyć nowoczesny hotel, który byłby jednocześnie pomnikiem i muzeum minionej epoki, a siódme piętro miało pozostać w rękach dotychczasowych dzikich lokatorów i służyć jako schronienie dla tych, którzy wypadli z systemu. Obiecywał, że każdy może zostać na siódmym, jak długo zechce, pracując na miarę swoich talentów i możliwości. Marzyciel!)
OPIS
Trasę II przemierzamy z powieściami i opowiadaniami Joanny Bator. W dzielnicy Stary Zdrój sąsiadują ze sobą: Dworzec Miasto, przed którym splatają się losy Jadzi Maślak i Stefana Chmury z powieści Piaskowa Góra, oraz nieczynny Hotel Sudety, gdzie na fantasmagorycznym VII piętrze rezyduje grupa dzikich lokatorów (opowiadania Tikkun Olam i Hotel Sudety z tomu Ucieczka niedźwiedzicy). Na Nowym Mieście rozgrywają się historie bohaterek Gorzko, gorzko, a swoje śledztwo w sprawie porywanych i mordowanych dzieci zaczyna Alicja Tabor, bohaterka i narratorka Ciemno, prawie noc. Przy wałbrzyskim Rynku mieści się kawiarnia Zielona Sofa, w której narratorka opowiadania Być jak Tom Bombadil (Ucieczka niedźwiedzicy) spotyka mężczyznę o przezwisku Tom Bombadil, jednego ze squattersów hotelu Sudety.

OPIS TRASY II


Wycieczka śladami bohaterów powieści Joanny Bator „Ciemno prawie noc” i „Ucieczka Niedźwiedzicy”
1. Spotkanie przy schodach wałbrzyskiego Dworca Miasto, skąd dobrze widać fasadę zakładu Kalkomania.
2. Z Dworca miasto kierujemy się w stronę kina Apollo, mijając po drodze cukiernię Oleńka, a potem, przez podwórka, przechodzimy do ulicy Pocztowej.
3. Przechodzimy całą ulicę Pocztową, zatrzymując się także przy Dworze pod Lwami, ponieważ jest to okazja, aby wspomnieć o świetnej historii Starego Zdroju.
4. Dochodzimy do Hotelu Sudety i stajemy od frontu, przy falistym zadaszeniu.
5. Od tyłu Hotelu Sudety przechodzimy aleją parkową, a następnie pniemy się w górę ulicą Kombatantów. U szczytu ulicy wspominamy Nauczycielskie Kolegium Języków Obcych i inne szkoły, które miały swoją siedzibę w tym budynku, którego ruina tak straszy, że zapewne wkrótce zostanie opisana w kolejnej powieści Joanny Bator.
6. Ścieżką po prawej stronie przechodzimy do stawu na Nowym Mieście. Stojąc przy zabytkowym dębie, opowiadamy także o dzielnicy Nowe Miasto, ulicy 11 listopada.
7. Dróżką przez ogródki działkowe, a dalej brukowaną ulicą, idziemy przez Nowe Miasto i zatrzymujemy się na skwerku między I Liceum a Szpitalem Położniczym.
8. Stąd niedaleko by nam było do Mauzoleum, tym razem nie odwiedzimy jednak tego miejsca, ponieważ przechodzimy przez park Sobieskiego, obok II Liceum (równie pięknego i ciekawego miejsca) i idziemy do centrum.
9. Stajemy na Rynku przy Bibliotece pod Atlantami.
10. Tuż obok odwiedzamy maleńki kościółek Matki Boskiej Bolesnej. I wspominamy nieistniejącą już kawiarnię Madras.
11. Wycieczka kończy się w kawiarni Zielona Sofa, w której spotykali się także bohaterowie powieści „Ucieczka Niedźwiedzicy”.

CYTATY

Joanna Bator, Ciemno, prawie noc (CPN)
(CPN) […] str. 13 Alicja Pancernik przyjeżdża do Wałbrzycha, aby badać okoliczności zaginięcia trojga dzieci. Wysiada na dworcu Wałbrzych Miasto i opisuje jego najbliższe okolice.
Dworzec Miasto – Fabryka kalkomanii
Gdy dojechałam do Wałbrzycha, byłam wyczerpana i przez chwilę stałam na opustoszałym, tonącym w lodowaty m deszczu peronie, wdychając zapach węglowego pyłu. Patrzyłam na ludzi szybko znikających w podziemny m przejściu i ogarniało mnie poczucie samotności tak dojmującej, że z trudem zmusiłam się, by ruszy ć w kierunku dworca. Budynek w środku okazał się wymarły. Na ścianie ktoś napisał „Górnik chuje” i „Górnik pany ”, może przy jezdny sam miał dokonać wyboru, by przy pieczętować swój los, zanim jeszcze wyjdzie w miasto. Na zewnątrz pod ścianą dworca przycupnął bezdomny albo pijak, a ja pomyślałam, jak kupa szmat, i uczepiłam się tego wy świechtanego określenia niczym ostatniej deski ratunku w zalewający mnie smutku. Nie miałam siły, by podejść i zapytać, czy nieznajomy potrzebuje pomocy. Lodowaty deszcz padał z taką zaciętością, że wydawał się nierealny niczym filmowa scenografia porzucona w popłochu przez aktorów. Zarys masywnego budynku z łukowato zwieńczonymi oknami i wieżyczką na szczycie, w którym kiedyś mieściła się fabryka kalkomanii, odcinał się na tle stalowego nieba. Gdy fabryka działała, powietrze wokół miało chemiczny, słodkawy zapach, taki sam jak namoczone w wodzie kartki z obrazkami, którymi moja siostra ozdabiała drzwi w naszym domu. Fiołki i konwalie z kalkomanii, przejrzyste i delikatne jak naskórek, Ewa z dłońmi zanurzony mi w wodzie. Uderzyła mnie siła tego obrazu, który nagle pojawił się pod moimi powiekami niczym duch z węglowego pyłu i łez. […]
(CPN) Str. 16
Alicja Pancernik jedzie taksówką z dworca Wałbrzych miasto do domu swojego ojca i opisuje mijane miejsca: kino Apollo, cukiernia Oleńka, ulica Pocztowa Patrzyłam na uśpione miasto, a każde miejsce, które pozostało niezmienione, budziło we mnie jednocześnie niechęć i satysfakcję, jaką daje rozpoznanie po latach pejzażu nieszczęśliwego dzieciństwa: kino Apollo z obdrapaną fasadą w jagodowym kolorze, cukiernia Oleńka, wciąż oferująca pączki i torty okolicznościowe, resztką sił trzymające się w pionie romskie kamienice przy ulicy Pocztowej. […]
(CPN) Str. 32 -33
Alicja Pancernik wspomina opowieści o księżnej Daisy, jakie snuł jej ojciec dla niej i dla jej siostry Ewy. Opowiadania łączą się ze wspomnieniami centrum Wałbrzycha – znajdującą się przy Rynku kawiarnią Madras i basiami – jej ulubionymi ciastkami. […] Ulubiony przez Ewę fragment opowieści ojca dotyczył wyprawy księżnej Daisy do Egiptu. „ […] W Egipcie, siostrzyczko, słońce jest pięć razy większe niż tu, a w południe od jego promieni dżentelmeni zapalają fajki. Pyk, pyk, puszczają dym, który pachnie jak świeże basie z bitą śmietaną”. Basie, najlepsze na świecie ciastka z kawiarni Madras wałbrzyskim rynku, basiowy dym, łykałam ślinę, a moja siostra mówiła o Daisy: […]
(CPN) Str. 38-39-40
W pliku OKOLICZNOŚCI Alicja Pancernik gromadzi informacje na temat wydarzeń poprzedzających zniknięcia wałbrzyskich dzieci. Mają one miejsce w dzielnicy Rusinowa, na Sobięcinie i na Rynku.
[…] W styczniu spłonęło prywatne schronisko dla zwierząt w dzielnicy Rusinowa na obrzeżach miasta. Nieoficjalne przytulisko prowadziła w swoim domu Małgorzata Felis, lat sześćdziesiąt siedem, emerytowana archiwistka i miejscowa dziwaczka, samotna. Ktoś nocą oblał budynki benzyną i podłożył ogień. Zginęła właścicielka i niemal wszystkie koty, które zimą spały w zamkniętych pomieszczeniach. Sto dwadzieścia siedem kotów, jak skrupulatnie policzono, a ja wyobraziłam sobie sto dwadzieścia siedem zwęglonych ciałek wielkości noworodków i dym unoszący się ze zgliszczy ubogiego domku z pustaków. Do tej pory nie znaleziono sprawców i ta zbrodnia nie budzi wielkich emocji, bo kogo obchodzi stara wariatka i gromada niechcianych zwierząt? […] Sprawa spalonego domu szybko więc cichnie. W mieście narasta za to niezadowolenie z powodu biedy i bezrobocia. W poniemieckiej dzielnicy Sobięcin, jednej z najbiedniejszych w tym niebogatym mieście, spod ziemi wydobywa się siarkowodór, a mieszkańcy peerelowskich blokowisk i starych kamienic narzekają na plagę karaluchów jakiej nie było od lat. W kwietniu ginie pierwsze dziecko, dziewczynka. Dwa miesiące później chłopczyk i tuż przed moim przyjazdem następna dziewczynka. […] W sierpniu na arenie wydarzeń, a dokładnie w wałbrzyskim rynku, przy nowej fontannie z czarnego kamienia, pojawia się Jan Kołek, były górnik. W biedaszybie przemówiła ponoć do niego Matka Boska Bolesna. Przez chwilę patrzę na ciemną, chudą twarz wizjonera. Jak Kołek stoi na tle fontanny, która na zdjęciu wygląda jak sarkofag. […]
(CPN) Str. 40-41 Alicja Pancernik bada okoliczności zaginięcia Angeliki Mizery.
Nowe Miasto - Plac Grunwaldzki – pomnik górnictwa
Pierwsza przepadła sześcioletnia Angelika Mizera z Nowego Miasta. […] Drugiego kwietnia tego roku od rana padał śnieg i Angelika poszła pod wieczór na sanki z młodszym bratem i psem. Brat Oskar, pies pirat. Zjeżdżali z górki niedaleko swojej kamienicy, przy stawie otoczonym zaroślami czarnego psu i karłowatych modrzewi, który dobrze pamiętam z dzieciństwa. Mogłam sobie wyobrazić mokry kwietniowy śnieg, podobny do tego, który spada w tym mieście już w listopadzie, zapowiadając długą zimę, płozy sanek grzęznące w burej brei, obłoczki pary i ślady stóp. Gdy dzieci nie wróciły do domu, rozpoczęto poszukiwania. Dokładnie nie wiadomo, kiedy zauważono ich nieobecność, ale brata dziewczynki znaleziono dopiero rano, błąkał się w okolicach pomnika górnictwa na placu Grunwaldzkim. Chłopiec, ponoć opóźniony w rozwoju, nie potrafił powiedzieć, co stało się z jego siostrą i psem i jak znalazł się tak daleko od domu. […]
(CPN) Str. 41-42-43 Alicja Pancernik bada okoliczności zaginięcia Patryka Miłki
Supermarket Real -Stary Zdrój – ulica Pocztowa
W czerwcu przepadł bez wieści Patryk Miłka, jedyny chłopiec w tym towarzystwie, niedosłyszący pięciolatek wychowywany przez babcię na Sobięcinie, która ponoć tylko na chwilę spuściła go z oczu w supermarkecie Real. Mimo iż dziecko znikło w biały dzień w ruchliwym sklepie, nie ma świadków, a kamery nie zarejestrowały niczego podejrzanego. Co więcej, na nagraniu widać podobno, jak babcia tego dnia wchodzi i wychodzi sama, a nie z wnuczkiem, który rzekomo zgubił się jej w dziale ze słodyczami, przy ulubionych jajkach z niespodzianką.
[…] Po zniknięciu chłopca plotka o porywającej dzieci cygańskiej szajce z ulicy Pocztowej była wystarczająco dojrzała, by rozsypać się jak makówka. Jak wyraziła się zagadnięta przez dziennikarkę duża kobieta z wąsikiem: „A kto niby powiedział, że Cygan nie może być pedofilem czy innym?” Wielu mieszkańców miasta podzielało zdanie wąsatej i składało donosy. Policja przesłuchała dwie kobiety romskiego pochodzenia, siostry Luludię i Donkę S., przeszukała mieszkanie niejakiego Albina K. z tej samej romskiej dzielnicy na Starym Zdroju, ale nie natrafiono na żaden ślad. […] W tym czasie na Pocztowej, głównej ulicy ubogiego romskiego zakątka, doszło do bijatyki, w której ucierpiało dwóch Romów i tyluż intruzów z kijami bejsbolowymi.
(CPN) Str. 43-44-45 Alicja Pancernik opisuje okoliczności towarzyszące zniknięciu dzieci
Jan Kołek i kościół Matki Boskiej Bolesnej koło Rynku
Jan Kołek, wizjoner, przekonywał ludzi że to Matka Boska Bolesna zabrała dzieci do siebie i do końca życia trzymał się swojej wersji.
[…] Brak postępów w śledztwie doprowadził do ogólnego zniechęcenia i media z ulgą zwróciły się w kierunku nowej sensacji, w której był przynajmniej trup. Trup Jana Kołka. „ Azaliż ja szary obywatel i robak nędzny ten honor dostałem z niebiesiech że Przenajświętsza Matka Boska Bolesna na posłańca swych słów mnie wybrała nędznego robaka” tak brzmiał początek proroctw Jana Kołka, które wygłaszał w wałbrzyskim rynku. Podobała mi się chuda, ciemna twarz Jana Kołka, intrygująca jak książka z dobrym tytułem, i byłam gotowa uwierzyć, że przeżył coś niezwykłego z lokalną Matką Boską, gdy zasypało go pod ziemią na trzy dni i noce. Z czegoś takiego nikt nie wychodzi bez szwanku i z pewnością Jan Kołek mógł spotkać w biedaszybie mniej przyjaźnie nastawione postaci, na przykład żądnych zemsty żydowskich więźniów obozu Gross-Rosen, który tu pomordowano i zakopano gdzieś w lesie pod Zamkiem Książ. Gotycka figurka Matki Boskiej Bolesnej przechowywana jest w niewielkim przysadzistym kościele pod jej wezwaniem w centrum Wałbrzycha, przy placu Kościelnym. Świątynia, mimo iż gruntownie przebudowana w osiemnastym wieku, zachowała swoją pierwotną przyziemną okrągłość i obie z Ewą lubiłyśmy to miejsce. Według legendy tu, gdzie teraz stoi kościół, biło niegdyś źródło, wokół którego powstała pierwsza wałbrzyska osada. Górnicy w drodze do pracy pili z niego wodę i wierzono, że chroni ona przed złem, które czyha na nich pod ziemią. Matka Boska Bolesna napoiła Jana Kołka tą właśnie wodą, którą podała mu w złożonych dłoniach. „Zaprawdę woda ta była jak życie” chwalił jej smak, gdy wykopali go z bieda szybu. Ewa mówiła o Matce Boskiej Bolesnej „mamusia” z ironią i tęsknotą, którą pokrywała śmiechem, i gdy nie miałyśmy chęci na Bibliotekę pod Atlantami, a na Basię z Madrasu brakowało nam pieniędzy, szłyśmy do mamusi. Przed południem oprócz nas często nie było w kościele nikogo i mogłyśmy podejść blisko, by do woli przyglądać się figurce ponurej kobiety z martwym Jezusem na kolanach. Moja siostra utrzymywała, że Matka Boska wyglądałaby o wiele lepiej z kotami niż z tym smętnym trupkiem, jak określała Bożego syna. Kiedyś Ewa postanowiła zajrzeć za ołtarz, a ja jak zawsze poszłam za nią, i zobaczyłyśmy murowaną studzienkę, która była wprawdzie sucha, ale ucieszyłyśmy się, że źródło istniało naprawdę. Może górnicy wypili wszystką wodę, choć bardziej prawdopodobne, że to górnictwo wysuszyło studnię, tak jak zniszczyło dawne mineralne źródła na Starym Zdroju. Twarz Matki Boskiej Bolesnej nie podobała się Ewie, „brzydka ta nasza mamusia” narzekała, ale ja ją lubiłam, bo przypominała mi kobiety, jakie codziennie widywałam na ulicach miasta, zmęczone żony górników, kontrolerki biletów z brwiami narysowanymi kopiowym ołówkiem, ponure ekspedientki w sklepach oferujących byle jakie towary, kelnerki w Madrasie, bibliotekarki. Nie miałam nic przeciwko temu, żeby taką zwykłą twarz miała moja matka, bo w przeciwieństwie do Ewy, tęskniłam zawsze raczej za dobrocią niż pięknem. Tę właśnie Matkę Boską Bolesną zobaczył Jan Kołek, bezdzietny wdowiec po pięćdziesiątce, który wcześniej nie słynął z pobożności ani w ogóle z niczego. Był bezrobotny i jak wielu innych po zamknięciu wałbrzyskich kopalni codziennie wyruszał z domu z parcianym workiem i schodził pod ziemię w biedaszybie, by szukać węgla, bo nic innego nie umiał.[…]
(CPN) (Sława Jana Kołka i jego wizji rośnie zwłaszcza po przemowach, jakie wygłosił w języku francuskim czeskim i niemieckim do zagranicznych wycieczek. Niestety umiera tragicznie: w zamieszaniu i szarpaninie upadł uderzył głową w brzeg fontanny i już się nie podniósł. Autopsja wykazała, że był chory na serce i zmarł na zawał, ale jego zwolennicy i przeciwnicy nawzajem obwiniali się o jego śmierć.)
(CPN) Str. 87-88-89 Na czas przygotowywania reportażu Alicja Pancernik mieszka w domu swojego nieżyjącego ojca, a wieczorami biega w książańskim parku i lesie.
Las obok Zamku Książ –Mauzoleum w parku książańskim – kompleks Riese
Rzadko używana ścieżka ginęła wśród chaszczy, las gęstniał i mimo iż wstawał już świt, panowały tu mrok i cisza. Nie słyszałam nawet ptaków, jakbym była jedyną żywą istotą wśród starych drzew, krzewów kaliny i rododendronów, ulubionych roślin księżnej Daisy. Przez gęste korony buków nie widać było nieba, sączyło się stamtąd tylko nikłe szare światło. Wiedziałam, że to nie jest zwykły las, opowiadał mi o nim ojciec i pan Albert, opowiadała Ewa, która z racji swoich poszukiwań pereł księżnej Daisy przeczytała o tych ziemiach wszystko, co było do przeczytania w wałbrzyskiej Bibliotece pod Atlantami. Las, przez który biegłam, był częścią kompleksu określonego przez nazistów kryptonimem Riese. W jego skład wchodziła sieć obozów koncentracyjnych podległych Gross-Rosen, które ulokowane były w Górach Sowich i Książu. Przez tutejsze obozy przeszło trzynaście tysięcy więźniów, pięć tysięcy zginęło i spoczywają w tej ziemi. […]
Ścieżka wciąż się wspinała, ale teraz bardziej wyczuwałam ją pod stopami, niż widziałam. […] Dobiegłam do szczytu wzniesienia. […] Widziałam stąd Zamek Książ. Trzy części budowane w różnych okresach płynnie przechodziły jedna w drugą i tworzyły całość majestatyczną i potężną, ale pozbawioną pruskiej ociężałości. „Najpiękniejszy, Alicjo” przypomniałam sobie głos ojca. Najpiękniejszy zamek świata, ojciec nigdy w to nie wątpił, choć nie udało mu się poznać jego tajemnicy. Po ścianach wspinał się jesienny bluszcz i wydawało się że budowlę trawi ogień, który podpełzł pod jej chmury z ogarniętego pożarem lasu. […] Być może siostra opowiadała mi jakąś historię, której okruch pozostał w mojej głowie, jeden z wielu fragmentów jej porozsypywanych opowieści. „Tu spacerowała Daisy, Wielbłądko”, Ewa z przejęciem naśladowała dostojny krok damy, wachlowała się nieistniejącym wachlarzem. „Latem w brabanckich koronkach, zimą w merynosach, a jesienią ubrana jak my Księżna Daisy zbierała kasztany”, moja siostra mówiła o tym tak, jakby w poprzednim wcieleniu przebywała stale w towarzystwie ostatniej pani na Zamku Książ. […]
Do dziś nie wiadomo gdzie spoczywa ostatnia pani na Zamku Książ. Rosjanie, którzy wkroczyli tu w maju 1945 roku, zapamiętale szukali jej grobu, licząc na to, że pochowana została w słynnych perłach. Jednak wcześniej jej zwłoki przeniósł i ukrył wierny sługa, o którym krąży w okolicy wiele legend. Nie wiadomo, kim był, i mimo poszukiwań nie udało się znaleźć księżnej Daisy. Symboliczne miejsce jej pochówku, małe mauzoleum u stóp Zamku Książ, jest puste. Poszukiwacze przygód, jak mój ojciec, do dziś błąkają się wśród drzew z pożółkłymi mapami i liczą kroki według tajemnych szyfrów, ale dotąd nie trafili na żaden pewny ślad. Wiosną kwitną w całym lesie rododendrony, które lubiła Daisy, i gdy kiedyś rozeszła się plotka, że pod jednym z krzaków ukryty jest naszyjnik, ludzie wiele roślin zniszczyli. Jakimś cudem na ich miejsce pojawiły się jednak nowe i wiosną znów zakwitły. […]
(CPN) str. 92-93-94, 96, Alicja Tabor jedzie na Nowe Miasto, aby przeprowadzić wywiad z Barbarą Mizerą - matką zaginionej Angeliki Nowe Miasto, staw
[…] Zawsze żałowałam, że najpiękniejsze arie operowe poświęcone są bogom, albo miłości między mężczyzną i kobietą. Muzyka, jakiej słucham, nie odgradza mnie od świata, przeciwnie, sprawia, że mój umysł otwiera się i uspokaja oszukany chwilowym pięknem. Taka pootwierana siadam naprzeciw człowieka, z którym mam przeprowadzić wywiad. Słuchając Lynne Dawson wcielającej się w Dydonę opuszczoną przez Eneasza, pojechałam przez znów tonące w deszczu ulice na Nowe Miasto, gdzie mieszkała Barbara Mizera.
Ta dzielnica, rozciągająca się na Parkowej Górze i Niedźwiadkach, powstała jako luksusowa i nowoczesna część Wałbrzycha, ale po wojnie szybko zeszła na psy. Jedno z najładniej położonych i najciekawiej zaprojektowanych osiedli, które trafiło się Polsce z drugiej ręki, powoli stawało się slumsem, ale Nowe Miasto nadal miało urok niczym zniszczone ciało rozpięte na szlachetnie uformowanych kościach. Ludzie uciekali stąd w niezrozumiałym pośpiechu do przerażających bloków z wielkiej płyty, jakby z pięknych kamienic wypłoszyły ich duchy poprzednich właścicieli. Kiedyś 22 lipca, teraz 11 Listopada, ulica zmieniła nazwę, ale wyglądała niemal dokładnie tak samo jak wówczas, gdy przychodziłam dwa domy dalej do koleżanki z klasy, Małgosi, której miałam pomagać w lekcjach w ramach ambitnego pomysłu młodej nauczycielki. Małgosia mieszkała z babcią w jednym pomieszczeniu wydzielonym z obszernego mieszkania. Stojąca w kącie miska bez przekonania odgrywała rolę łazienki, wspólna toaleta była na korytarzu, straszliwa dziupla z gazetowym papierem porwanym na kawałki i wiszącym na gwoździu. […]
[…] W bramie, przy której zatrzymałam samochód, siedziało na schodach dwóch wyrostków, pluli na chodnik w zgodnym duecie, a atmosfera zniechęcenia podszytego złością emanowała od nich tak silnie, że wzdrygnęłam się, jakby dotknęła mnie jedna z pacyn plwociny. Jakaś dziewczynka ubrana od stóp do głów na różowo stała nieomal nieopodal z wózkiem dla lalek i kołysała go z zapamiętaniem w sposób perfekcyjnie imitujący ruchy prawdziwych matek. […] Światło paliło się na co drugim piętrze i musiałam niekiedy dotykać poręczy, by się nie potknąć, schody były wytarte przez stopy niemieckie przed wojną i polskie po wojnie. Ścian, upstrzonych do połowy białymi łatami olejnej farby, nie odnawiano od kilkudziesięciu lat. Domy są w tym kraju używane jak buty, dopóki się nie zedrą, potem się je porzuca. Sprawdziłam w elektronicznym kalendarzu numer, Barbara Mizera mieszkała na ostatnim piętrze. […] Przed drzwiami mieszkania Barbary Mizery stał połamany dziecinny rower, skrzynka z pustymi butelkami i dwa worki śmieci. Na drzwiach był ślad po wizytówce, przyklejony na nim plaster z odręcznym napisem „Mizera” wyglądał, jakby chronił ranę […]
Wpuściła mnie. Przedpokój był wąski i ciemny, kątem oka zauważyłam wnętrze pierwszego pokoju, za którego przymkniętymi drzwiami ktoś leżał w rozbebeszonym łóżku, dostrzegłam dwie duże stopy o stwardniałych podeszwach, żółtawych jak zeschła skórka cytryny. W drugim pomieszczeniu bawiły się dzieci, słyszałam w tle ich piskliwe głosiki, i to stamtąd dudnił telewizor. Usiadłyśmy w kuchni przy stole nakrytym ceratową imitacją szydełkowej serwety. […] i wytarła stół. Leżała na nim paczka papierosów i fajansowa popielniczka w kształcie przewróconej na plecy kobiety z rozłożonymi nogami. W jej rozwartym brzuchu tkwiły dwa niedopałki jak zwęglone płody bliźniaków. […]
(CPN) str. 111-112 Po spotkaniu z Barbarą Mizerą, matką zaginionej Andżeliki, Alicja Tabor idzie nad staw na Nowym Mieście, gdzie feralnego wieczora dziewczynka poszła z bratem na sanki, a wieczorem wraca do domu przez ulicę 11 listopada i Stadion na Nowym Mieście
Staw na Nowym Mieście, Mauzoleum Hitlera, ulica 11 listopada, stadion na Nowym Mieście
Postanowiłam pójść nad staw, gdzie tamtego wieczoru Andżelika wybrała się z małym Oskarem i skąd nie wróciła. […] Skręciłam za róg kamienicy, tam powinna być ścieżka prowadząca nad staw. Zatrzymałam się na podwórku, udeptanym czarnym klepisku z trzepakiem i rzędem kubłów na śmieci, Spojrzałam w okna Barbary Mizery. Czy tamtego wieczoru ktoś widział, jak Andżelika idzie tędy ze swoim bratem, czy ktoś odprowadził wzrokiem dwie drobne postaci pokropkowane płatkami śniegu? […] Ruszyłam ścieżką za komórkami, które utrzymywało w pionie jedynie wspomnienie niemieckiej dyscypliny sprzed siedemdziesięciu lat, przecięłam zapuszczony ogród, gdzie jak dekoracja teatralna spoczywały masywna skajowa kanapa i stolik, a na nim talia kart i butelka po wódce. […] Staw pogrążony był w mroku, słyszałam szelest wyschłych trzcin, a na szczątkach pomostu siedział nieruchomy wędkarz, niemal niewidoczny na tle szarej wody. Jak wszystko, co opuściliśmy jako dzieci i oglądamy ponownie jako dorośli, staw wydał mi się mniejszy, podobnie jak polana nad nim, porośnięta żółtą teraz trawą, modrzewiami i krzakami czarnego bzu. Zaczął padać śnieg, jakby niebo postanowiło odtworzyć dla mnie scenerię zniknięcia Andżeliki, ale ja przypomniałam sobie dawno minione lato. Wspomnienie było zbyt mocne, bym mogła je odeprzeć.
Kiedyś ojciec zabrał mnie i Ewę na piknik, to musiały być ostatnie wakacje przed śmiercią mojej siostry. Najpierw zwiedzaliśmy ruiny mauzoleum Hitlera, ukryte nieopodal, na pięknym płaskowyżu z widokiem na Nowe Miasto. Ojciec znał każdy szczegół historii tego miejsca. Budowę mauzoleum Dumy, Chwały i Siły zaplanowano po odwiedzinach Hitlera w Wałbrzychu w 1932 roku, w 1938 zostało uroczyście otwarte. Doprowadzono nawet gaz i aż do powojennej ucieczki Niemców z Wałbrzycha płonął tu znicz Walhalli. Potem mauzoleum niszczało powoli i nieubłaganie, zarastając jak Angkor Wat. Było późne lato i łąka, na której budowla tkwiła niczym fatamorgana, pachniała w ostatnim zrywie, zanim zacznie więdnąć i umierać w jesiennych chłodach. Buczały pszczoły, a ważki o delikatnych skrzydełkach wisiały nieruchomo nad fioletowymi dzwonkami. Pamiętam uczucie nierealności, jakbym widziała coś, co nie może przetrwać, bo już należy do czasu przeszłego.
Str. 118-119 Wieczorem wraca do domu przez ulicę 11 listopada i Stadion na Nowym Mieście […] Jechałam ulicą 11 Listopada przez miasto przypominające o tej porze akwarele jakiegoś ponurego artysty, używającego tylko brązu, brudnej bieli i szarości, rozpływające się przed moimi oczami w nicość. […] Pod wpływem impulsu zatrzymałam się na poboczu pod bezlistnym kasztanowcem i wyszłam z samochodu. Rozpoznałam opuszczony poniemiecki kompleks sportowy. Oprócz stadionu był tu odkryty basen, zrujnowany i od dawna nieczynny, a już w czasach mojego dzieciństwa zaniedbany, ukryty wśród drzew, których liście opadały na powierzchnię wody. Ewa uczyła mnie tam pływać. Stadion z powoli zarastającymi resztkami ławek na widowni przypominał ruiny antycznego amfiteatru. Obeszłam jego koronę jak samotny duch dawnych igrzysk i usiadłam na zmurszałej ławce nieopodal basenu. W wilgotnym powietrzu unosił się zapach chlorowanej wody, który dobiegał z mojej pamięci. „Jedziemy na basen, Wielbłądko!” powiedziała moja od dawna martwa siostra, a ja poczułam jej obecność jak dmuchnięcie w kark.
Str. 123 Alicja wspomina siostrę i jej ukochanego Dawida. Mauzoleum Hitlera i staw na Nowym Mieście […] Dlaczego nie potrafiłam jej zatrzymać? Przecież nikt nie znał jej tak jak ja. Nawet Dawid. Tego lata, gdy ojciec zabrał nas do mauzoleum Hitlera i na piknik nad staw na Nowym Mieście, moja siostra przeżywała swoją pierwszą i ostatnią miłość. Miał na imię Dawid i to egzotyczne imię dla mnie, dziewczynki niezwracającej niczyjej uwagi, należało do świata pięknych ludzi i wielkich przygód, którego moja siostra, przyszła gwiazda Daisy Tabor, stanowiła część w sposób naturalny.[…]
Str. 140 Pan Albert wspomina swoje dzieciństwo. ulica Pocztowa
[…] Mieszkałem kiedyś w twoim domu, Alicjo. Nie przyjechałem do Wałbrzycha z rodziną Kukułków, już tu byłem, gdy zajęli dom obok. Jestem mieszańcem cygańskim z Niemiec, ale nie wiem, gdzie się urodziłem i jakie imię dano mi na początku. Przed wojną mało który Cygan miał metrykę, a ci najbardziej wykształceni, którzy żyli jak niemieccy mieszczanie, pierwsi padli ofiarą Hitlera. Ich najłatwiej było policzyć i wyłapać. Potem przyszła kolej na Cyganów wędrownych, ubogich i niepiśmiennych, niepoliczonych, których jedyną księgą była pamięć. Należę do tych drugich, ale niewielki ze mnie pożytek, bo moja pamięć jest dziurawa.
[…] To mogli być Sinti, niemieccy Cyganie tradycyjnie trudniący się muzykowaniem. Byli wśród nich tacy właśnie wędrowni grajkowie i sztukmistrze podróżujący od miasta do miasta. Jednak przed wojną Sinti, cygańska arystokracja, zostawali również właścicielami rewii i cyrków w niemieckich miastach i zanim Hitler zdecydował, że nie są ludźmi, odnosili sukcesy, zawierali mieszane małżeństwa, żyli jak inni w murowanych kamienicach. Sinti byli częściowo zasymilowani, ale nie lubili zatrzymywać się na długo w jednym miejscu, bo bez podróży, której pragnienie mają we krwi, wyrodnieją i wymierają. To łączy wszystkich Cyganów i gdy po wojnie zmuszono ich w Polsce do osiedlania się, skarleli, stracili wolę życia. Ulica Pocztowa na Starym Zdroju jest cmentarzyskiem zniszczonych ludzi. Dowiedziałem się tego wszystkiego o Sinti dużo później, a
le ta wiedza nie przybliżyła mnie do swoich. Tylko gdy gram melodie, które tak lubisz, Alicjo, czuję, że kiedyś byłem w drodze.[…] Str. 153 Pan Albert jako mały chłopiec uczestniczy w pogrzebie księżnej Daisy. Mauzoleum przy Zamku Książ
[…] Lato 1943 roku było upalne, powietrze nad polami gotowało się, a ja nie mogłem wytrzymać z niepokoju, bo od kilku tygodni nie widziałem księżnej Daisy. Wiedziałem od Fredka Ogrodnika, że była chora, i nawet próbowałem modlić się za jej powrót do zdrowia w ponurym ewangelickim kościele na Szczawienku, do którego zabierała nas Gertrud. Moje modlitwy na nic się nie przydały i 29 czerwca księżna zmarła. Widziałem ją. Fredek Ogrodnik zabrał mnie na pogrzeb, oprócz nas i podobnej do kota służącej uczestniczyło w nim tylko kilka osób. Trzymaliśmy się z tyłu: ja, Mały Fredek i stara kociara ze Szczawienka, Apolonia Kitti Kitti, na wyścigi z pastorem szepcząca jakąś swoją modlitwę, której słów nie mogłem odczytać z ruchu jej ust. Suknia księżnej Daisy przez łzy wydawała mi się utkana ze światła. Nie miała na szyi pereł, o których krąży w Wałbrzychu tyle opowieści. Pochowaliśmy ją w mauzoleum przy Zamku Książ, gdzie był grób jej zmarłej w niemowlęctwie córki i kilkuletniego syna. Było już za późno, by kwitły ulubione rododendrony księżnej Daisy, ale wiedziałem, że gdy przyjdzie wiosna, właśnie tutaj posadzę te najpiękniejsze. […]
Str. 161 Alicja Tabor otrzymuje powiadomienie z Biblioteki pod Atlantami i postanawia odebrać książkę przed spotkaniem z babcią zaginionego Patryka. Opisuje okolice biblioteki zamkniętej z powodu odkaraluszania. Kościół Matki Boskiej Bolesnej, kawiarnia Madras
[…,] Zaparkowałam niedaleko kościoła Matki Boskiej Bolesnej, pod którym stała grupa starszych kobiet. Kształtami przypominały sam kościół: przysadziste, krągłe, niewywrotne. […] Każda zmiana, jaką dostrzegałam po drodze, wiązała mnie z tym pejzażem i jednocześnie przypominała, że go opuściłam i znów opuszczę. W miejscu Madrasu otwarto teraz sklep mięsny. Madras był niegdyś mroczną herbaciarnią z wydrukowaną na kartach uwięzionych pod szklanymi blatami stołów długą listą herbat, z których dostępna była tylko ekspresowa w szklankach, ale i tak nikt tu nie przychodził na herbatę. Główną atrakcją Madrasu były basie, firmowe ciastka Wałbrzycha, ochrzczone imieniem patronki górników. „Chodź, Wielbłądko, idziemy do Madrasu”, wołała Ewa i śliniłam się jak szczeniak buldoga na samą myśl o delikatnych płatkach kakaowego biszkoptu przełożonego bitą śmietaną. Basie, których pod tą nazwą ani w tej postaci nie spotkałam nigdzie indziej, pozostawiły w mojej pamięci ślad na zawsze połączony z Ewą. Patrzyłyśmy niecierpliwie, jak kelnerka stawia w gablocie tacę ze świeżo przygotowanymi basiami, i porównywałyśmy potem, której z nas trafiła się kostka z większym kleksem czekolady na wierzchu.[…]
Str. 166 Alicja Tabor jedzie na ulicę Kolejarską, aby przeprowadzić wywiad z babcią zaginionego Patryczka, która odejmuje ją sutym obiadem. Sobięcin
[…] ruszyłam na Sobięcin, na ulicę Kolejarską. W przeciwieństwie do Nowego Miasta ta biedna dzielnica nigdy nie cieszyła się dobrą sławą. Jednak w czasach, gdy działały kopalnie i płonął palnik koksowni, miała swój rytm pracy i odpoczynku, a bez tego wszystko rozpada się i karleje. Teraz, tak jak na Nowym Mieście, zostali tu ci, którym się nie powiodło, bezrobotni, nieporadni i rozpici, a także ci, którzy uznali, że chcą tu być, bo trudno nie chcieć po pięćdziesięciu paru latach, co się nie wrócą. Od czasu do czasu jakiś fotograf robił tu artystyczne zdjęcia biedy, która tylko na fotografiach bywa malownicza. Na tę część Sobięcina, w której mieszkał z babcią wielkouchy Patryk Socha, mówiono Palestyna, bo osiedliło się tu po wojnie wielu Żydów, biednych niedobitków, jak nazywał ich nasz ojciec. Ewa uwielbiała to słowo, w którym czaiła się groza.[…]
Str. 194 Alicja jedzie ponownie do Biblioteki, aby odebrać książkę. Spotyka tu Celestynę Pajączek (dawniej Czesio). Biblioteka pod Atlantami
Po południu pojechałam ponownie do Biblioteki pod Atlantami z listem, z którego wynikało, że czeka tam na mnie Mnich Lewisa. Nie spotkałam już Niebieskiej Kobiety, wisiał za to krzyż, który przybiła. Poza tym niewiele się zmieniło od czasu, gdy przychodziłam tu jako dziecko, i spod odoru chemikaliów rozpylonych przez eksterminatorów z firmy Robax czuć było wyraźnie zapach książek.
Gdy wiele lat temu Ewa zabrała mnie tu po raz pierwszy, było zimno jak teraz i też padał śnieg, przenikający chłodem do kości. Byłyśmy najpierw w Madrasie i siedziałam nad pustym talerzykiem, wspominając jak zwykle zbyt szybko minioną słodycz. Czytałam herbaciane menu pod szkłem: „jaśminowa, karmelowa, różana, herbaciarnia Madras poleca”. Madras, Sardam, Drasma. „Co to znaczy Madras?”, zapytałam, a Ewa powiedziała: „chodź, Wielbłądko, poszukamy Madrasu”. W bibliotece, gdy tylko weszłam między rzędy książek, które dla takiej dziewczynki jak ja ciągnęły się kilometrami i były wysokie jak co najmniej trzy wielbłądy, wiedziałam, że będę tu wracać, bo znalazłam jedno ze swoich miejsc na świecie. Podczas tej pierwszej wizyty pod Atlantami siedziałyśmy w czytelni i czytały o Madrasie, mieście nad Oceanem Indyjskim, w którym przez większą część roku klimat jest gorący i wilgotny, a za oknami na wałbrzyski rynek padał śnieg. […]
Str. 278 Alicja jedzie odwiedzić Pana Albarta, który pracuje teraz jako ochroniarz parkingu na Podzamczu. Dzielnica Podzamcze
[…] Zatrzymałam się przy małym sklepie spożywczym na ulicy Wrocławskiej i zrobiłam zakupy. Pamiętałam, że pan Albert lubi ogórki kiszone, i gdy sprzedawczyni wyjęła je z beczki, ostry zapach przypomniał mi dni dzieciństwa spędzone w palmiarni. […] Z wałówką przenikliwie pachnącą czosnkiem ruszyłam na Podzamcze, gdzie między dwoma gigantycznymi domami z wielkiej płyty był parking pana Alberta.
To osiedle u stóp Zamku Książ, sąsiadujące z naszym starym Szczawienkiem, zaczęto budować dopiero w połowie lat siedemdziesiątych i poznałam je już po śmierci Ewy. Przez jakiś czas, zbyt krótki i smutny, bym go dobrze zapamiętała, przyjeżdżałam tu na lekcje gry na pianinie, na które namówiła mojego ojca szkolna pedagog, przejęta moim losem niedobitka. Nauczycielka muzyki mieszkała na dziesiątym piętrze w dziesięciopiętrowym bloku przy ulicy Basztowej, ona i pianino w jednym pokoju, w drugim jej syn inwalida. […] Nigdy potem nie byłam na Podzamczu. Jechałam powoli w kanionie między monstrualnymi budynkami. Na tym osiedlu z wielkiej płyty stłoczono ponad trzydzieści tysięcy ludzi. Podzamcze to jeden z najgęściej zaludnionych kawałków Polski, ale ludzie, którzy trafili tu przed laty, na ogół nie mogli sami zdecydować, jaki kawałek, gdzie i jak gęsto chcą zaludnić.[…]
Str. 306 Opowieść Dawida – ukochanego Ewy, który teraz stał się komputerowym trollem. Skwer obok I liceum i szpitala położniczego
Tego dnia, gdy poznałem Ewę, poszliśmy po lekcjach na pączki. Niedaleko liceum była mała prywatna cukiernia. Już jej nie ma, niczego już nie ma. Kupiłem całą torbę pączków i kefir truskawkowy w spożywczym, a potem jedliśmy te lepkie od lukru, tłuste ciastka na skwerze przed szpitalem położniczym. Nigdy przedtem nie widziałem, by dziewczyna tak jadła. Nie łakomie, raczej zawzięcie. Odgryzała wielkie kawały i oblizywała wargi. Wokół ust miała drobinki lukru i marmolady. Patrzyłem zafascynowany i coraz bardziej podniecony. Chciałem całować jej polukrowane usta, zlizywać cząsteczki różanej marmolady. […] Siedzieliśmy w pełnym słońcu, trawa na skwerze była tak zielona, jak zdarza się tylko w snach. Ewa z przechyloną głową wysączyła ostatnie krople kefiru, wytarła usta brzegiem dłoni. „Wiesz, dlaczego trawa jest tu taka zielona?” Pokręciłem głową. „Bo chowają pod nią trupki”. „Trupki?” „Ze szpitala. Martwe płody i noworodki. W jesienne noce zakopują tu całe kosze ciałek. Niektóre mają dwie głowy, cztery ręce, skrzela, pokryte są futrem”. Martwe płody nie mogły mnie przerazić, bo byłem synem ginekologa i miałem za parę lat zostać lekarzem, ale chciałem zrozumieć sens jej opowieści. „Dlaczego je tu zakopują?” „Bo faceci z krematorium sprzedają węgiel na lewo. Piją”, wyjaśniła, jakby to była najoczywistsza rzecz. „Podczas pełni księżyca unosi się tu seledynowa poświata. To dusze tych dzieci. Wcale nie są smutne. Cieszą się, że nie żyją. Chciałbyś zobaczyć? Możemy kupić wino, i może parę pączków, i czekać na tej samej ławce. Chyba nie boisz się duchów?” Wiem, że mnie sprawdzała. Chciała wiedzieć, czy się nadaję.
Znała wszystkie straszne miejsca w Wałbrzychu i okolicach, a drugie tyle potrafiła wymyślić, tak jak zbiorową mogiłę świecących płodów przy naszym liceum. Potem przeczytałem o tych ziemiach wszystko, co napisano, i wiem, że coś innego niż zwykła wiedza kierowało jej umysłem, gdy jak po nitce szła tam, gdzie kiedyś wydarzyło się coś złego. Chodziliśmy na wagary. Pamiętasz? Najczęściej byłaś z nami, cicha dziewczynka o spojrzeniu starej bibliotekarki. Mauzoleum Hitlera, opuszczone cmentarze, las pod Zamkiem Książ. […]
Str. 312 Opowieść Dawida – ukochanego Ewy. Polana i Mauzoleum obok zamku Książ
Po raz pierwszy kochaliśmy się na polanie u stóp Zamku Książ. Ewa lubiła tam przychodzić, choć lubiła to zbyt letnie określenie dla jej emocji. Między jej umysłem a tym miejscem zachodził jakiś rodzaj wzajemnego przyciągania i nieraz musiałem biec za nią ścieżką przez las, gdy nagle, natychmiast zapragnęła się tam znaleźć. Moja wyostrzona dzięki Ewie wrażliwość odbierała na polanie dziwne sygnały. Jakby coś jeszcze było tam oprócz nas, a gdy jej o tym powiedziałem, popatrzyła na mnie tak, jakbym zdał jakiś egzamin. Polana była jednym z miejsc, które zdaniem Ewy kryły tajemnicę pereł księżnej Daisy. Może tu je zakopano, a może raczej pochowano tu kogoś, kto znał ich los. W zależności od nastroju zmieniała wersję historii. Bardzo chciała je znaleźć. Sztuczne perły, które jej kupiłem we Wrocławiu, były tylko namiastką, ale dzięki niej pragnienie oryginału stawało się silniejsze. Ewa uważała, że w klejnotach księżnej Daisy kryje się wielka moc i nie powinny dostać się w niepowołane ręce.
Pod koniec tamtego lata Ewa upodobała sobie mauzoleum księżnej Daisy i spotykaliśmy się właśnie tam, a nie na polanie. Pamiętasz? Niepozorny, ośmiokątny budynek zwieńczony krzyżem był na parterze zabity dyktą i zakratowany, ale po kracie można było wspiąć się do okrągłego okienka i zajrzeć do środka. Ciała księżnej Daisy nie ma w mauzoleum i nie wiadomo, gdzie ostatecznie została pochowana. Ewa przekonywała mnie jednak, że powinniśmy tam czekać na znak. Daisy powiedziała jej o tym we śnie. Jaki znak? Kiedy się pojawi, będziemy wiedzieli. […] Czasem zabieraliśmy cię tam ze sobą, a czasem chciałaś, by zostawić cię w Bibliotece pod Atlantami, gdzie stara bibliotekarka przynosiła ci wszystkie publikacje na temat pustyń, wielbłądów i Tuaregów. Wiem, że robiłaś to po to, byśmy mogli być z Ewą sami. […]
Str. 317 Dalszy ciąg opowieści Dawida. Po wizycie u rodziców Dawida, którzy chcieli poznać Ewę głównie dlatego, że dzwoniono do nich ze szkoły w sprawie wagarów syna i po późniejszym spotkaniu z ojcem Dawida, któremu wyznała, że jest w ciąży, Ewa wchodzi w fazę depresyjną i stara się zniechęcić do siebie chłopaka. Kawiarnia Barbórka, Hotel Sudety
Pod koniec sierpnia Ewa stała się milcząca, przepełniona rozpaczą, której przyczyny nie znałem, albo rozgorączkowana, zapalona do jakichś nowych pomysłów, które już po chwili wydawały jej się niewarte zachodu. Nie przychodziła wcale albo po kilku minutach odchodziła bez słowa wyjaśnienia. Kłóciliśmy się. Mówiła złe, straszne rzeczy. Znikała. Biegałem po mieście i szukałem jej. Na ogół udawało mi się ją znaleźć. Pijaną w Barbórce na rynku, z papierosem w ustach, w towarzystwie jakichś cinkciarzy z saszetkami przy pasku, recydywistów o pociętych przedramionach, z kropkami wytatuowanymi pod okiem. Wyciągałem ją z baru hotelu Sudety, gdzie siedziała z miejscowymi kurwami, ubrana jak jedna z nich. Patrzyła na mnie wyzywająco, jeśli tak może patrzeć topielica. Byli inni mężczyźni, przypadkowi, nieważni. Brała od nich pieniądze. Jeszcze wtedy rozumiała, że tonie i potrzebuje pomocy, i pozwalała mi wyciągać się z melin, cuchnąca tanim winem i dymem, z ustami pomalowanymi na neonowy róż. Płakała z głową na mojej piersi, a ja nie wiedziałem, co czuję. „Kotojady”, mówiła. „To one. Wybacz”, prosiła, i wybaczałem. Rzucała mi się na szyję, całowała i ciągnęła na polanę, gdzie znów kochaliśmy się, a ja coraz wyraźniej czułem trupi odór spod wyschłej jesiennej trawy. Złą obecność. Szukałem diagnozy tego, co się dzieje z Ewą, w książkach ojca. Miałem być lekarzem i tak patrzyłem na świat: a skoro Ewa była chora, musiało istnieć jakieś lekarstwo. Kurwamina powiedziałaby, że Ewę opętał szatan. Ewa mówiła o kotojadach zjadających ją od środka, ale czy to nie na jedno wychodzi? Ona ginęła, rozpadała się.
Str. 350 Przed planowanym powrotem, Alicja Tabor jedzie ponownie na Rusinową Rusinowa, park
[…] Miałam jeszcze godzinę i pojechałam do Rusinowej, zapomnianej dzielnicy na skraju miasta, gdzie jesienią spalono prywatne schronisko dla zwierząt. Od tego aktu przemocy wszystko się zaczęło, podobnie jak śmierć mojej siostry poprzedzona była mordowaniem kotów i psów. W Rusinowej zginęła właścicielka posesji, Małgorzata Felis, i sto dwadzieścia siedem kotów. Ciekawe, kto policzył spalone koty i jak się przy tym czuł? Nie mogłam odpędzić od siebie obrazu zwęglonych zwierząt ułożonych jak ptaki, które przed laty dla zabawy zabijał Adalbert. Do tej pory nie ujęto sprawców, nie wiem, czy ich szukano. Miałam wydrukowaną z internetu mapę, na której zaznaczyłam miejsce, gdzie stał dom Małgorzaty Felis, ale nie mogłam go znaleźć i błąkałam się po wyboistych ulicach Rusinowej. Nie byłam tu od dzieciństwa i patrzyłam na kolejne miejsce, z którego po zamknięciu kopalni uchodzi życie. Rusinową przecinała wyjazdowa szosa i samochody przelatywały po niej tak, jakby kierowcy bali się, że jeśli nie przyspieszą, coś ich tu zatrzyma i nigdy już nie wyjadą z Wałbrzycha. Wielki zapuszczony park niczym kambodżańska dżungla pochłaniał zaniedbane domy i sklepiki z krzykliwymi szyldami, a boczne ulice, po których krążyłam, były wyludnione i ciche.[…]
Str. 358 Czesia Pajączek organizuje spotkanie Alicji i Adama, właściciela sklepu zoologicznego Królicza Nora, który znajduje się niedaleko kościoła Matki Boskiej Bolesnej. Adam wspomina klasowe wyjście do kina. (Matka Adama, Ludmiła Szymczyk, w czasach gierkowskich prowadziła w Wałbrzychu, w pokoju, którego nie ma, burleskę.) Kino Apollo
Adam zauważył moje spojrzenie. – Pamiętasz Stasia? – Jakiego Stasia? – nie zrozumiałam. – Tarkowskiego. Byliśmy z klasą w kinie Apollo na W pustyni i w puszczy i nauczycielka nas potem przepytywała. Jakim dzielnym polskim patriotą był Staś i tak dalej. Ty byłaś jednak ciekawa tylko wielbłądów i tak męczyłaś pytaniami nauczycielkę, która nie miała pojęcia, o co ci chodzi, że w końcu dała ci dwóję i kazała się zamknąć. Rzuciłaś piórnikiem i powiedziałaś, że Staś był zarozumiałym chuliganem i gdybyś była Nel, zostałabyś z Kalim, słoniem i wielbłądami w Afryce. Wszyscy się śmiali. – Ja? Naprawdę zrobiłam coś takiego?! […-] Jesteś pewny, że to byłam ja?
  Ucieczka Niedźwiedzicy
Strona 102 Opowiada Blady, czyli Pitek, który wrócił do Wałbrzycha, by potem znów ruszyć w Polskę w poszukiwaniu pracy. Hotel Sudety
[…] Zawsze, gdy coś się kończyło, wracałem do Wałbrzycha, a potem znów ruszałem w Polskę. Chyba po prostu tak już jest, że miasta rodzinne są po to, by z nich wyjeżdżać i do nich wracać, naprawdę czy w myślach. Człowiek ma wtedy jakieś centrum, choćby chujowe. Ja po prostu wracałem częściej i z większym przytupem, choć nigdy nie widziałem ku temu konkretnego powodu, zwłaszcza że po wyjeździe Sylwii i śmierci rodziców nie miałem nawet gdzie się zatrzymać. Ale tym razem wszystko ułożyło się inaczej, choć nic nie zapowiadało, że ten powrót będzie wyjątkowy.
Od dworca poszedłem piechotą do rynku, bo jeszcze trochę zostało do świtu i miasto jak zwykle o tej porze roku przypominało Mordor, ale wkrótce zrobiło się jasno i jakby trochę lepiej. Już z pięciu łebków czekało na pracę. Padał śnieg i sterczałem na parkingu koło rynku jak zasmarkany bałwan, nie ciesząc się powodzeniem. Wzięto dwóch elektryków i chudego Ukraińca do noszenia mebli, a mnie nikt nawet nie zaczepił. Przycupnąłem pod płatnym kiblem i powoli zamarzałem, licząc na to, że ktoś wrzuci monetę i wejdę się ogrzać i wysikać.
Miałem już się zwijać, gdy pojawił się ten dziwny gość. Wyglądał jak urzędnik partyjny z dawnych lat, taki z teczką i w starodawnych okularach. Klasyczny typ znany mi z polskich seriali kryminalnych w kolorach pleśni i krowiej kupy, których nigdy nie byłem w stanie obejrzeć do końca. Pod rozpiętym płaszczem miał za duży garnitur i kroczył na ugiętych kolanach, żeby się nie przewrócić na lodzie. Myślałem, że zagada do mnie towarzyszu albo zapyta o hasło, ewentualnie da mi w ryj, ale on powiedział tylko, że jest robota i czy chcę. A jak chcę, to mam przyjść o północy pod hotel Sudety, bo teraz to za późno. I jeszcze, że ma nadzieję, że na co dzień się nie opierdalam i wstaję do roboty na czas. Ale jak za późno, jest siódma, zaprotestowałem, on jednak tylko cmoknął niezadowolony, jakbym palnął głupotę. Pomyślałem, że to jakiś świr, ale dał mi pięć dych. Nie miałem nic do stracenia ani żadnych innych widoków na kasę, więc powiedziałem, że przyjdę.
[…] Hotel Sudety, kiedyś największy na Dolnym Śląsku i luksusowy, od jakichś dwudziestu lat stał nieczynny. Zamknięto go, kiedy byłem gówniarzem, i pamiętam już tylko gnijącego kolosa, którego fasada w miarę upływu lat stawała się coraz bardziej szara i jakby rozpulchniona, a okna ślepe od brudu. Faliste zadaszenie nad hotelem traciło formę, jakby ze wszystkich stron nadgryzał je jakiś wielki robal. Teren za hotelem był zasyfionym pobojowiskiem, a zniszczona fontanna wyglądała jak zapchany błotem odpływ po gigantycznym zlewie. Gdyby je Pyton odetkał, a lubił się chwalić, że nie ma takiej rury, której nie dałby rady, wszystko, Hotel Sudety i całe miasto, wessałaby ziemia.
Dookoła toczyło się normalne życie, parę starych kamienic w postępującym stanie rozkładu, kilka budynków z wielkiej płyty w kolorach landrynek. Jakiś czas temu obiło mi się o uszy coś o nowym właścicielu, który kupił Hotel Sudety i ma wielkie plany odbudowy, więc pomyślałem, że może wziął się do roboty, choć gość z teczką raczej nie był typowym szefem, szukającym tanich frajerów do łopaty. Przyszedłem przed czasem i spokojnie rozejrzałem się dookoła. W ostatnich latach działalności część pomieszczeń wynajmowano i pozostał po tych małych biznesach szyld Sol-um, środkowe –ari- zasłonięto kawałkiem dykty. Solarium dla duchów prażących swoje zimne tyłki na łóżkach przypominających gofrownice. Z szyldu przed wejściem zostało tylko Sud. Sol-um i Sud jak zaginione królestwa z jakiejś gry. Panowała tu martwa pustka, a w padającym wciąż śniegu hotel wydawał się jeszcze potężniejszy. Dziewięć pięter, na każdym osiemnaście ciemnych okien. Zamknięte na głucho główne wejście ocienione potężnym falistym zadaszeniem, ciągnącym się wzdłuż całego gmaszyska, i po prawej, od wieków nieczynna kawiarnia. Prowadziły do niej zewnętrzne schody, bo dostępna była nie tylko dla hotelowych gości.
Jedna z miejskich legend to historia pięknej kelnerki, mówili na nią Czarna Jolka, która przepadła tuż przed zamknięciem hotelu w dwa tysiące czwartym roku. Nigdy jej nie odnaleziono. Podobno zginęła w Piekiełku, czyli nielegalnej agencji towarzyskiej, która rzekomo działała w jednym z sekretnych pokoi, wyjechała na zachód albo zmieniła nazwisko i wygląd, bo zakochał się w niej arabski szejk, który przyjechał kupić konia w stadninie Książ. […]
Strona 224 Do Pitka dołącza później Ewelina z opowiadania BYĆ JAK TOM BOMBADIL, którą zaprowadził tam poznany na Tinderze chłopak.
Zapadała noc, kiedy dotarliśmy do Hotelu Sudety. Jego potężna szara bryła mroczniała w wilgotnym powietrzu, zadaszenie nad wejściem jak wykrojona z betonu bałtycka fala, wszystkie okna ślepe. Gdy uniosłam głowę, zardzewiały neon rozjaśnij się nagle na różowo.
Strona 207 Opowiadanie BYĆ JAK TOM BOMBADIL Opowiada Ewelina, która umówiła się w Wałbrzychu z poznanym na Tinderze mężczyzną o pseudonimie Tom Bombadil. Czeka na niego w znajdującej się obok rynku kawiarni Zielona Sofa. Rozmawiają, a potem mężczyzna prowadzi ją do Hotelu Sudety. Kawiarnia Zielona Sofa
[…] Siedziałam w kawiarni o nazwie Zielona Sofa i skrolowałam osie czasu portali kryminalnych. Tabliczka z napisem, Nie palić! Nie rozmawiać o polityce! Nie narzekać!, na którą co chwilę podnosiłam wzrok, upewniała mnie, że to właściwe miejsce, choć znalazłam się tu tak, jak znajdowałam się właściwie wszędzie wcześniej i pewnie też będę później. Granica między przypadkiem a wyborem jest umowna… […]
A więc w drodze z Olsztyna do Pragi trafiłam do Wałbrzycha. Czytałam w jakiejś powieści, że nazwa tego miasta brzmi, jakby ktoś próbował odkaszlnąć i splunąć. Rzeczywiście. Dlaczego Wałbrzych nie mógł po prostu zostać Leśnogrodem? […]
Tom Bombadil podał mi kartkę. Napisał na niej, Zmyślona/prawdziwa. Taka właśnie była Marta. Jej pies, jurta, dom, wszystko. Poczułam coś w rodzaju szczęścia. Smutnej i cichej wersji szczęścia. Po raz pierwszy pomyślałam, że być może nie muszę już szukać testerów swojej opowieści. Milczeliśmy przez chwilę. Nadal lubisz pizzę?, zapytał Tom Bombadil. Nie można przestać lubić pizzy. Nawet w obliczu poważnych wewnętrznych przemian, wyjaśniłam, a on się roześmiał. Znam miejsce, gdzie zrobią ci najlepszą. Z gorgonzolą, orzechami i gruszką w miodzie? Z czym będziesz chciała. I krem sułtański. Nigdzie nie podają już kremu sułtańskiego, zaprotestowałam. To prehistoria. Chcesz się przekonać? Tom Bombadil spojrzał na zegarek. Możemy ruszać.
Na zewnątrz było ciemno, rynek prawie opustoszał. Będzie padać, to dobrze, powiedział mój towarzysz. Dlaczego? Mało ludzi się wtedy kręci, wyjaśnił. Może powinno, ale nie zabrzmiało to dla mnie podejrzanie. Prowadził mnie stromo opadającą uliczką, przy której stały zniszczone szare domy, a potem wzdłuż głównej arterii miasta w trakcie jakiejś radykalnej przebudowy, bo co rusz musieliśmy omijać wykopy i śpiące przy nich maszyny. Towarzyszył nam rząd samochodów na jedynym przejezdnym pasie, poruszały się niewiele szybciej od nas. Deszcz przyszedł nagły, oczyszczający, choć pachniał i smakował węglem. Dobrze się tak razem szło przez Leśnogród. Myślałam o doktorze Licho, o dwóch Martach mojego życia. Byłam osobą wędrującą, nie zamierzałam nigdzie zapuszczać korzeni, ale chciałam pomyśleć, co dalej, wypić więcej kaw z Tomem Bombadilem, choć wiedziałam, że jego kraina jest gdzie indziej. Zapadła noc, gdy dotarliśmy do hotelu Sudety. Jego potężna szara bryła mroczniała w wilgotnym powietrzu, zadaszenie nad wejściem jak wykrojona z betonu bałtycka fala, wszystkie okna ślepe. Gdy uniosłam głowę, zardzewiały neon rozjaśnił się nagle na różowo.